czwartek, 6 marca 2014

(Staro)panieństwo.

Skoro porwałam się w ostatnim poście za opisanie małżeństwa, czas na stan, kiedy do małżeństwa nie dojdzie. Mianowicie STAROPANIEŃSTWO. Chociaż właściwie chce się skupić na... MŁODOPANIEŃSTWIE...

Tak, tak.

Co słyszy dwudziestokilkuletnia singielka? Z jednej strony falę pytań o chłopaka (sens życia bez męża i gromadki dzieci, co powinno być jedynym sensem i celem życia) z drugiej zapewnienia, że skoro jeszcze nikt taki się nie pojawił, to na pewno tak się stanie.
Eureka. Odkrycie stulecia.
Ale mina osoby wygłaszającej podobne stwierdzenia, mieszanina pogardy i ton, którym sama chce siebie przekonać robią swoje.  
I za każdym razem nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać. I nie z rozpaczy. Albo z rozpaczy właśnie. Ale nie nad losem biednych” starych” panien, tylko nad priorytetami niektórych ludzi.

Ale czy w ogóle można w tak młodym wieku, rozpatrywać bycie samym w kategoriach staropanieństwa?! Skąd bierze się przekonanie, że jeżeli dziewczyna w wieku 19 lat nie ma chłopaka, z którym planuje już ślub, to życie nie szykuje dla niej podobnego scenariusza np. 10 lat później? Kto to wymyśla?
Słyszę podobne bzdury niemal codziennie.
Słyszę i krew we mnie wrze.

Ale oto jeszcze gorsza sytuacja! Dziewczyna chce zrobić karierę! A to już tylko krok od wiecznego potępienia.
Wzywajcie egzorcystę!

Bo kimże jest stara panna?
Oczywiście zgryźliwą, zatwardziałą feministką i koniecznie posiadaczka piętnastu kotów. Lesbijką albo niewyżytą kobietą rzucającą się na tancerzy erotycznych (wierzcie – widziałam). Truje życie wszystkim zamężnym/żonatym znajomym swoimi opowiadaniami o „przestarzałości” instytucji małżeństwa.

Bo przecież życie takiej starej panny musi być naprawdę przekichane. Nikt jej nie chce, wieczory spędza sama w domu, popijając do lustra i pożerając kilogramy lodów ze łzami w oczach od oglądanych komedii romantycznych. Z kotami oczywiście. Bo przecież co może robić samotna i opuszczona?
Ha, zdziwilibyście się B-)

W poprzednim poście pisałam o fali zaręczyn/ślubów 22-latków, więc prawdopodobnie panien w tym wieku zostało już niewiele. W swej nabytej złośliwości nie mogę się powstrzymać przed napisaniem, że za kilka lat drastycznie przybędzie rozwódek przed trzydziestką.
Wyścig do ołtarza powoduje - moim skromnym zdaniem - że ważniejsze robi się „mieć” od „być”. W oczach społeczeństwa wygranym jest ten, który bierze ślub, rodzi dzieci – czy jest miłość, czy nie – nie ważne. Przegranym jest ten, który jest sam. Ale ten oto przegrany, ma coś, czego nie ma żaden z tych pozornych wygranych. Mianowicie ma GODNOŚĆ.

Nie rzucam się na nikogo jak niewyżyta fretka i igrając z losem, będę siedziała na rogu!
Lepiej mieć godność i być samym, niż godność stracić i być  kimś tylko po to, aby samotności uniknąć. I tego Wam wszystkim i sobie życzę!


Pozdr.! J

środa, 8 stycznia 2014

Gorączka (przed)ślubna.


Na imprezie Sylwestrowej poznałam pewnego chłopaka. 22 lata. Żonaty. Zamieniłam z nim kila zdań i zadałam jakże mnie nurtujące pytanie: dlaczego? Dlaczego tak młodo? Co usłyszałam? „Z miłości. Bo kiedy ona się pojawia, wszystko inne przestaje mieć znaczenie.”

Taka jest odpowiedź zakochanego mężczyzny! Taka powinna być odpowiedź każdego męża!
Ale czy każdy, bez zastanowienia mówi to samo?
Uwierzcie mi, że nie.

1 stycznia jedna z moich koleżanek pisze do mnie: „słuchaj, czterech moich znajomych dodało na fb zaręczyny”, wieczorem pisze druga: „słuchaj, troje zaręczyn u znajomych”. Aż dziwne, że na moim profilu pojawiło się tylko jedno takie info (i o dziwo mam więcej niż jednego znajomego xp). Dodatkowo na uczelni kolejnych troje zaręczyn. Wszyscy w wieku 22 lat. Uff. Sumując wszystkio, wychodzi 11.

11!

Zaręczyny w okresie świąteczno noworocznym. Uroczo. Słodko. Romantycznie. Niestety, nie można powiedzieć, że oryginalnie. 100% facetów z tych par, wpadło na ten sam pomysł.
Ok., powiecie, że nie jest ważne miejsce, ale sam fakt. I miłość. Bo to przecież o nią chodzi. Skoro się kochają, to niech się pobierają.
Ale czy na pewno?

Czy w wieku 20, czy 22 lat, można wiedzieć co to miłość? Oczywiście, że tak (ha, tego się nie spodziewaliście!). Ale moim zdaniem to i tak kończenie życia zanim się je tak naprawdę zacznie. I czy wszystkie te małżeństwa, zawarte będą właśnie z powodu miłości?
Z przykrością uważam, że nie.

Znam singli, którzy kochają, ale są sami. Znam pary, które są ze sobą choć się nie kochają. I niedługo będę znać pary, które są ze sobą bo: po latach związku czas na ślub, bo głupio tak bez ślubu i rodzice się wkurzają, bo po ślubie nie trzeba będzie się już starać, bo chłopak/dziewczyna wymusił/a, bo rodzice nalegali, bo cała rodzina i znajomi kazali brać dobrą partię, bo grozi staropanieństwo (to temat na osobnego posta), bo się wpadło i ma się dziecko, albo po prostu tak jest wygodniej.
Choć statystycznie ja i mój pies mamy po trzy nogi, to statystycznie szansę na przetrwanie mają 3-4 małżeństwa z w/w 11. W 2008 r. 56% rozwodzących się mężczyzn i 75% kobiet to ludzie w wieku do 24 lat.

Warto brać ślub z rozsądku, czy zaczekać kilka lat i dać sobie szansę na miłość? Może to życie złudną nadzieją, ale uważam, że tak.

CM

wtorek, 7 stycznia 2014

Na start.



Witajcie.

Na podstawie własnych „grubych rozkmin”, najczęściej nocnych, postanowiłam założyć tegoż oto bloga, i niektóre z moich przemyśleń opisać. A czy istnieje lepsze miejsce na takie rzeczy, jak nie Internety?

I tu pojawia się pierwszy problem. Jako, że normalnie myśli w mojej głowie gonią się jak pchła i weterynarz, to jak mam coś naskrobać, tu i teraz, to włącza (a nawet włancza) mi się popularna „zwiecha” (jak ktoś nie wie co to, załączam przykładowy obrazek: zwiecha).

Tak więc mój jakże ambitny plan na pierwszy, zachęcający, intrygujący, błyskotliwy, ambitny i inteligentny tekst spalił na panewce. Niemniej mam jednak nadzieję, że będziecie tu zaglądać.
Serdecznie zapraszam, początek już wkrótce :)

CM


Ps. Treści tutaj zamieszczane nie mają na celu obrażenie nikogo. Wszelkie podobieństwo do ludzi i zdarzeń przypadkowe.