Skoro porwałam się w ostatnim poście za opisanie
małżeństwa, czas na stan, kiedy do małżeństwa nie dojdzie. Mianowicie
STAROPANIEŃSTWO. Chociaż właściwie chce się skupić na... MŁODOPANIEŃSTWIE...
Tak, tak.
Co słyszy dwudziestokilkuletnia singielka? Z jednej
strony falę pytań o chłopaka (sens życia bez męża i gromadki dzieci, co powinno
być jedynym sensem i celem życia) z drugiej zapewnienia, że skoro
jeszcze nikt taki się nie pojawił, to na pewno tak się stanie.
Eureka. Odkrycie stulecia.
Eureka. Odkrycie stulecia.
Ale mina osoby wygłaszającej podobne stwierdzenia, mieszanina pogardy i ton, którym sama chce siebie przekonać robią swoje.
I za każdym razem nie wiem, czy mam się śmiać, czy
płakać. I nie z rozpaczy. Albo z rozpaczy właśnie. Ale nie nad losem biednych”
starych” panien, tylko nad priorytetami niektórych ludzi.
Ale czy w ogóle można w tak młodym wieku, rozpatrywać
bycie samym w kategoriach staropanieństwa?! Skąd bierze się przekonanie, że
jeżeli dziewczyna w wieku 19 lat nie ma chłopaka, z którym planuje już ślub, to
życie nie szykuje dla niej podobnego scenariusza np. 10 lat później? Kto to
wymyśla?
Słyszę podobne bzdury niemal codziennie.
Słyszę i krew we mnie wrze.
Ale oto jeszcze gorsza sytuacja! Dziewczyna chce zrobić
karierę! A to już tylko krok od wiecznego potępienia.
Wzywajcie egzorcystę!
Bo kimże jest stara panna?
Oczywiście zgryźliwą, zatwardziałą feministką i
koniecznie posiadaczka piętnastu kotów. Lesbijką albo niewyżytą kobietą
rzucającą się na tancerzy erotycznych (wierzcie – widziałam). Truje życie
wszystkim zamężnym/żonatym znajomym swoimi opowiadaniami o „przestarzałości”
instytucji małżeństwa.
Bo przecież życie takiej starej panny musi być naprawdę
przekichane. Nikt jej nie chce, wieczory spędza sama w domu, popijając do
lustra i pożerając kilogramy lodów ze łzami w oczach od oglądanych komedii
romantycznych. Z kotami oczywiście. Bo przecież co może robić samotna i
opuszczona?
Ha, zdziwilibyście się B-)
W poprzednim poście pisałam o fali zaręczyn/ślubów
22-latków, więc prawdopodobnie panien w tym wieku zostało już niewiele. W swej
nabytej złośliwości nie mogę się powstrzymać przed napisaniem, że za kilka lat
drastycznie przybędzie rozwódek przed trzydziestką.
Wyścig do ołtarza powoduje - moim skromnym zdaniem - że
ważniejsze robi się „mieć” od „być”. W oczach społeczeństwa wygranym jest ten,
który bierze ślub, rodzi dzieci – czy jest miłość, czy nie – nie ważne.
Przegranym jest ten, który jest sam. Ale ten oto przegrany, ma coś, czego nie ma
żaden z tych pozornych wygranych. Mianowicie ma GODNOŚĆ.
Nie rzucam się na nikogo jak niewyżyta fretka i igrając z
losem, będę siedziała na rogu!
Lepiej mieć godność i być samym, niż godność stracić i
być kimś tylko po to, aby samotności
uniknąć. I tego Wam wszystkim i sobie życzę!
Pozdr.! J
Ja, co prawda, z aż tak ostrą reakcją jak Twoja się (jeszcze) nie spotkałam, ale.. też biorę udział w szafowaniu oznakami zdziwienia, gdy wyznaję podczas różnych sytuacji, że jeszcze z nikim się nie związałam "na poważnie", że nie planuję dzieci (póki co... no, ale jak mam planować, skoro nie mam z kim?).. Moi rodzice podchodzą do tego na luzie (jak mniemam) i w zasadzie nie wywierają na mnie żadnej presji w kierunku szeroko pojętego ustatkowania się, natomiast moje koleżanki.. Cóż. Będąc w towarzystwie niektórych lepiej nie wychylać się z wygłaszaniem jakichkolwiek opinii nt. bycia singielką oraz ew. plusów i minusów pozostawiania w tym stanie. Część z nich, jak na osoby "wyzwolone", jest zadziwiająco konserwatywna w kwestii relacji damsko-męskich, którymi powinnam operować w swoim wieku, na każdą odważniejszą uwagę reagując szczękościskiem oraz posyłaniem mi spojrzenia ni to zdziwionego, ni to skonsternowanego. Tak to jest. Z jednej strony pierdu-pierdu w mediach o wzrastającej roli współczesnej kobiety, o koniecznościach zapewnienia jej warunków skutecznego samorozwoju, o emancypacji, równouprawnieniu... a z drugiej - rzucane niby mimochodem pytanie: "To kiedy będą wreszcie te wnuki?" ;D Skrajności, skrajności...
OdpowiedzUsuń